Dzień oprycznika, to satyra polityczna z odniesieniem do ustanowionej przez Iwana Groźnego opryczniny i bezwzględnych metod stosowanych przez straż carską siedemnastowiecznego imperatora.
Jest rok 2027. Światem zawładnęły Chiny. Rosję od reszty świata odgradza wielki mur. Po przejęciu władzy Monarcha deklaruje wierność religii i tradycji. W kraju rządzi terror i dyktat Monarchy. Współcześni oprycznicy jeżdżą czerwonymi mercedesami (produkcji chińskiej) z odciętymi głowami psów na zderzakach i miotłą w bagażniku, to przejęte przez nich symbole oprycznika z XVII wieku.
Paszport spalono na Placu Czerwonym, dzieła Tołstoja i Dostojewskiego służą do palenia w kominku. Zdobycze nauki, wiara i zabobon tworzą mix zgoła baśniowy. Dyktatura władzy monarszej, krwawy terror, bezwzględność wobec wrogów władzy jest w najgorszym carsko-rewolucyjnym wydaniu.
Na tym tle obserwujemy dzień z życia Andrieja Daniłowicza Komiagi – tytułowego oprycznika. Jest to człowiek służby pałacowej. Głównym jego zadaniem jest sianie terroru i brutalne rozprawianie się z wrogami monarchii.
Komiaga żyje jak król, jest panem życia i śmierci, a jednocześnie jest własnością cara i Ojczulka. Nowoczesność miesza się z tradycją... zgoła nacjonalistyczna wizja Wielkiej Rosji.
Rok 2027... Wizja historii Rosji..?? Z mieszanymi uczuciami wzięłam powieść do ręki. Zwyciężyła ciekawość.
Mimo że jest w tej książce tyle okrucieństwa, bólu i cierpienia, warto było zmierzyć się z Sorokinem. Podziwiam wielkość tego ekscentryka. Jego eksperyment literacki to majstersztyk, gdzie proza miesza się z poezją, a słownictwo żywe i barwne, określa środowisko i osobowości powieści.
Mam wrażenie, że oprócz utopii i satyry są tu odwieczne marzenia o Wielkiej Mateczce Rosji. Powie, że to utopijna bajka o bogactwie, nieograniczonej władzy, kąpiącej się we wschodnim przepychu, w której nie zawsze zwycięża dobro.
Wschód zawsze będzie dla mnie fascynujący: dziki i niezrozumiały.
Jadwiga Stachowicz
klubowiczka z DKK „Łgarz” w Chojnowie