Przejdź do głównej zawartości

Kiedy byłem dziełem sztuki - E. E. Schmitt w DKK w Sułowie

27 stycznia 2012 roku odbyło się w Sułowie spotkanie Dyskusyjnego Klubu Książki „Wejdź z nami do szafy”. Przedmiotem rozmowy była książka Ercia-Emmanuela Schmitta Kiedy byłem dziełem sztuki. Po krótkim przedstawieniu historii, zajęliśmy się tematem, czy będąc w takiej sytuacji jak Adam Firelli, podpisalibyśmy umowę, w której stajemy się czyjąś własnością. Było to pytanie, na które ciężko było nam odpowiedzieć, a które zajęło nam sporo czasu. Część z nas po przeczytaniu książki uważała, że była to głupia i nieprzemyślana decyzja. Z drugiej strony nie jesteśmy w stanie się dokładnie wczuć się w sytuację, myślenie i uczucia jakie nim targały... Książka naprawdę godna polecenia gdyż powinniśmy się cieszyć, że żyjemy, że jesteśmy zdrowi i mamy ludzi, którzy nas kochają, a o tym często zapominamy. Rozmowa była interesująca i bardzo owocna. 

Anna Szymanowska-Szymczak
moderator DKK w Sułowie

Na spotkaniu, które odbyło się w ostatnim dniu ferii, zabrakło klubowiczki, która bardzo chciała uczestniczyć w tej rozmowie, niestety choroba pokrzyżowała jej plany. Chcąc nam to wynagrodzić, wyraziła się poprzez recenzję. Oto ona:

Jak zachęcić potencjalnego czytelnika do przeczytania napisanej przez nas powieści?: No cóż… Pewnemu francuskiemu pisarzowi się to udało, przynajmniej w moim przypadku, a mowa oczywiście o współczesnym pisarzu Ericu Emanuelu Schmittcie, który zaczął tak: Wszystkie moje samobójstwa były nieudane… Historia zaczyna się ciekawie – czy jest taka przez wszystkie 263 strony? Zdecydowanie tak!
Główny bohater, Adam Firelli, chce się zabić. Staje nad skalistym, morskim brzegiem Plomba Sol, słynącym z samobójstw. Chłopak ma dość swojego życia – uważa, że nic dobrego nigdy go nie spotkało, że cały czas los rzucał mu kłody pod nogi. Kłody pod nogi? Ano… Adam posiada dwóch starszych braci, bliźniaków. Niby nic w tym złego by nie było, rodzeństwo jak rodzeństwo, ale bycie dla wszystkich otaczających nas ludzi brzydszą stroną rodziny…
Kroki do krawędzi skały… Ostatnie spojrzenie w dół i – pojawia się Zeus Peter Lama. Mężczyzna ubrany w biały garnitur, z wysadzanym kamieniami szlachetnym uśmiechem.
Co dzieje się dalej?
Niespotykane dzieło, zmienne niczym morska tafla, bijąca z oddali po oczach białymi grzywami. Doskonały język, płynne przejścia pomiędzy poszczególnymi wątkami i nagłe zmiany akcji – z pewnością porównując tę historię do morza nie popełniłam błędu – przeczytajcie, a sami się przekonacie.
Same superlatywy, a jakieś wady? Poza idiotyczną, bezwyrazową okładką i gigantycznym niedosytem pozostałym po przeczytaniu stwierdzam, iż nie, nie posiada ona ŻADNYCH wad.

Agata Milian