Przejdź do głównej zawartości

O czytaniu

fot. Robert Mróz
Książki... są różne. Niektóre mają szorstkie, miłe okładki. Nie śliskie i błyszczące, lecz właśnie szorstkie, matowe  - po prostu przyjazne. Te lubię najbardziej i najchętniej otwieram je ponownie. Bardzo rzadko czytuję całość po raz drugi, ale uwielbiam powolne wertowanie, przeszukiwanie książki jak szkatułki o kilku dnach. Miałam kiedyś taką jedną – złoconą, grawerowaną,  przyjemną w dotyku. Nie trzymałam w niej niczego specjalnego, aby nie utrudniać sobie dostępu do kolejnych denek. A miała ich pięć. Na każdym kładłam jakiś drobny, niezwyczajny, najczęściej znaleziony przedmiocik, o którym łatwo mi się zapominało. Przeważnie był to kamyk o ciekawym kształcie, koralik z zerwanej kolii albo pozbawiony pary kolczyk. Rzadko zaglądałam do starej szkatułki, ale lubiłam ją mieć na widoku, ponieważ jej patynowe piękno sprawiało mi pewną kontemplacyjną przyjemność porównywalną z odczuciem rozkoszy rodzącym się w nas na widok obrazów ulubionego malarza. Jestem namiętną oglądaczką, dlatego wygląd książki ma dla mnie wartość samą w sobie, toteż nieraz długo  podziwiam twórczo wykonane okładki i niebanalne pomysły ilustratorów, wyobrażając sobie zawartość tak pięknie zaprojektowanego opakowania.    
Dotyk... to już zupełnie inna kwestia. Zazwyczaj nie lubię niczego ani nikogo dotykać, poza bliskimi  mi ludźmi oraz przedmiotami. Książka stanowi dla mnie taką właśnie rzecz, której muszę dotknąć. Nie chcę, ale właśnie muszę. Zanim zacznę czytać, odprawiam rytuał zapoznawania się z dziełem, tak jakbym chciała wybadać jego charakter. Zazwyczaj wolę księgi stare od nowych, matowe i chropowate od błyszczących i śliskich, popisane przez tych, którzy czytali je wcześniej od czystych i niemalże nienaruszonych. Śliskie – co za słowo? Nieładne, nie ma wsobie melodii, zawiera natomiast podstępną niemożność zatrzymania czegokolwiek. Wszystko się po nim przesuwa i umyka w pośpiechu, czyli ześlizguje, tak jakby nic nie było ważne i warte utrwalenia. Nie lubię, gdy w ten sposób uciekają myśli i słowa.  Takie książki wydają mi się nieważne, bo nie dochowują wierności idei, dla której powstały. Przecież istota książki polega na zatrzymywaniu, pilnowaniu, aby słowa pozostawały na miejscu, zatem jeśli mogą się wyśliznąć ( zabrzmiało nieco dźwięczniej), to bardzo źle – zabrakło ram.
Książka nie może być zbyt nowa, zwłaszcza jeśli zawiera stare wnętrze. Przecież nie czyta się jej wyłącznie dla treści pochodzących od autora. Owszem, są one najważniejsze, ale mnie osobiście ogromnie ciekawi wymiana myśli między pisarzem i czytelnikiem, a nawet  kilkoma czytelnikami. Wertowałam kiedyś bardzo stare wydanie Lalki tak szczelnie wypełnione zapiskami różnych osób o odmiennej wrażliwości i niejednakowych kompetencjach odbiorczych oraz światopoglądach, że nie mogłam wyjść ze zdziwienia, jak ciekawie, dziwnie, mądrze i głupio jednocześnie można interpretować pewne treści, jak różnie odbierać jasne, wydawałoby się przesłania. Druk ledwie się przebijał przez warstwy ołówkowych zapisków, chcąc zatem kontynuować lekturę, musiałam sięgnąć po drugi egzemplarz powieści, a chciałam bardzo, ponieważ ta powieść niezmiennie mnie fascynuje od pierwszego czytania. Muszę jednak przyznać, że wspomniane notatki, nie tylko na marginesach, wciągnęły mnie wtedy równie silnie. Słowo daję, że gdybym znalazła trochę wolnego miejsca, dopisałabym coś od siebie, ale niestety, każdy skrawek wszyskich stronic był już zajęty. Przyszła mi wówczas do głowy myśl, że można by spróbować zainteresować tą wersją powieści jakiegoś wydawcę, ale ciocia, której była własnością, nie chciała się z nią rozstać. Pewnie nie miała do mnie zaufania, a po jej śmierci kuzyni powiedzieli, że nie wiedzą gdzie ona jest ( książka, nie ciocia). Szkoda, pomyślałam, ale teraz uważam, że właściwie dobrze, iż tak się stało. Może czytają?
W każdym razie po tym doświadczeniu mówienie: Szanuj książkę! Nie pisz po niej! Nie zaginaj rogów!, straciło dla mnie sens.
Książka musi być piękna. Wprawdzie to nie dziewczyna, która im młodsza, tym śliczniejsza, więc jej piękno na czymś innym polega. Stare egemplarze są pociągające z racji swojego doświadczenia, licznych kontaktów z ludźmi, emocji, które wyzwoliły i przemyśleń, które wchłonęły. Emanują urokiem późnego letniego popołudnia – pory nieśpiesznej, nieco rozleniwionej, ale jednocześnie nasyconej kolorami i zmysłami. Są niczym świadoma siebie dojrzałość: gustowna, odrobinę tajemnicza i spokojna. Często kryją w sobie niezwykłe  ilustracje, a o ich powierzchowność starannie zadbano, dzięki czemu zachowały swoją urodę, opierając się czasowi.
Nowe książki, niestety, rzadko bywają piękne w ten sposób. Nic dziwnego, skoro ich przeznaczenie uległo zmianie. Wszechobecny pośpiech wkradł się także i w te rejony, z których, wydawałoby się, zostanie zdecydowanie oddalony. Książka, która ze swej istoty powinna być bezcenna, pachnieć głęboką ciekawością i zniechęcać do wszelkiej powierzchowności, zapragnęła dostać się w ręce ludzi permanentnie biegnących, czytających na przystanku, w pociągu, w poczekalni. Na czas, wciąż szybciej i szybciej. Nic więc dziwnego, że zmieniła charakter, odrzucając konwencję eleganckiej damy na rzecz nowej roli – kobiety pracującej. Zaraz, zaraz – powie oburzony czytelnik – czy kobiety pracujące nie są piękne? Ależ naturalnie, że są, ale nie można porównać piękna szybkości, wielości zadań i ciągłej pracy z urodą spaceru, spokoju, uporządkowania i rozdziału czasu pracy od chwil przeznaczonych na odpoczynek. Dlatego moja skłonność podąża ku tym rodzajom piękna, które odrywają nas od zwyczajnych zadań, codziennych obowiązków i szarości życia, oferując inne jego jakości tym, którzy je wybiorą. 

Zuzanna Mróz 
DKK Bolesławiec